Nad brzegiem rzeki szedłem i słuchałem

Spacerem szedłem nad brzegiem rzeki słuchając audycji. Dotarło do mnie wtem, że straciłem jej wątek zagubiwszy się w myślach. Na szczęście możliwym było o kilka sekund cofnąć czyjeś słowa, com uczynił i oddałem się ponownie słuchaniu. Bo lubię słuchać ambitne treści.

Szedłem dalej. Dzień był piękny. Myślałem sobie - jaki piękny ten dzień i że idę sobie, bo mam chęć iść, właśnie tędy, i, że wchłaniam go, ten dzień, nad brzegiem rzeki słuchając. Doświadczanie tej chwili zawładnęło mną i zachwyciłem się nim samym. Zamyśliłem się znów. Zdarza się. Dzień był przecież godny podziwu. Wątek straciłem więc przewinąłem porządnie, żeby nie uronić nic i nie oszukiwać. Szedłem dalej…

Lecz nie piękno dnia ale jakieś zmącenie, nie czystość porannego pejzażu, nie słonce na skórze, lecz rodzaj niepokoju jął wkradać się we mnie. Trwało to ledwie sekundę, ale wybiło mnie z rytmu i zorientowałem się, że myślę nad tym właśnie. Że TO myślę!

Co za bzdura!, pomyślałem znów… Nie dało sie uniknąć wniosku, co już sam się dwukrotnie narzucił, że powtórnie trzeba będzie przewinąć, bo wątek stracony.

A jednak nie przewinąłem.
Wcisnąłem stop.
Odkorkowałem uszy.

Wlała mi sie do głowy cisza. Szok! Ale po chwili usłyszałem plusk wody - to rzeka płynęła obok płytkim nurtem odbijając słońce. Przez kilka kroków pozwoliłem jej płynąć w mojej głowie. Niosła nurtem myśli. Nurtując mnie, zbierały sie tamowane i wezbraniem napierały na mnie natarczywie, jako ich właściciela, bym je pomyślał do końca, skoro już są…